niedziela, 2 marca 2014
Noootka x
Pierwsza w historii tego bloga notka! XD Tak wiem, opowiadanie się zakończyło *bul, rzal i smóteg*, ale z tym wiążą się inne rzeczy! Jak wiadomo prowadzę jeszcze innego bloga *dla niewiedzących to jest Never Broken ;_;* No, ale, że Hours już nie ma to zmówiłam się z taką jedną cudowną dziewczyną i tłumaczę kolejne opowiadanie! Jest to ff o Harrym pt. Your Little Secret. Dobra, już nie przynudzam! xd Zapraszam tylko do czytanie i komentowania, a dla tych co nie mają humoru, przekazuję ten obrazek, który ukazuje Claire, nie mogącą się powstrzymać od dotknięcia dupci Lou XD
Epilog
- Nic tu nie znajdziemy. – powiedział pierwszy złodziej.
- Nie wiesz tego. – odpowiedział drugi.
- Rozejrzyj się.
- Wiem.
- Lenny mówił, że siedzi tu jeden strażnik. – powiedział
mężczyzna w pomarańczowych spodniach. Harry siedział w łazience z pudełkiem
adrenaliny.
- Dziabnę jeszcze jedną. – szepnął do siebie. Odkręcił wodę
i pomoczył rękę. W tym czasie obcy wyszli na korytarz, słysząc szum wody.
- Halo? – krzyknął jeden. Styles usłyszał czyjś głos.
- Halo? – brunet wyjrzał na korytarz.
- Co robisz? – ten
głos znów się odezwał.
- Jeśli tu jest, to
się go kropnie i po sprawie.
- Ledwie gliny
wsiąkły, już byś wszystkich zabijał. – Harry przestał przysłuchiwać się
rozmowie.
- No, a jak? – mruknął złodziej.
- Kurde blaszka! – 2 mężczyzna, murzyn znalazł aptekę.
- Co?
- Durnie zostawili otwartą aptekę. – mężczyzna w
pomarańczowym pobiegł do lekarstw.
- Zaćpam na maksiora. – Haz przebieg przez inny korytarz,
patrząc zza ściany.
- Tłuku, wiesz, co jest lepsze od brania? – zapytał murzyn,
patrząc na swojego nienormalnego przyjaciela. – Sprzedawanie.
- Chyba w życiu nie brałeś.
- Zgarnij hydrocodon z górnej półki. – murzyn, Jase usłyszał
kroki. Złapał za broń i odwrócił się do tyłu. Jego kumpel, Lobo zabierał leki i
po drodze wciągał prochy.
- Słyszałeś? Lobo, zaczekaj. – powiedział ciemnoskóry widząc
światło z pokoju Darcy. Lobo wybiegł nie wiedząc Jase’a. Harry skradał się do
niego pomału od tyłu.
- Ja pierdziu! Dzidziuś. – powiedział Jase do siebie. Widok
dziecka całkowicie go zaszokował. Styles wbił Lobo strzykawki. Ciało mężczyzny
zesztywniało. Brunet wyrwał mu strzelbę i poszedł do murzyna.
- Hej, yo, Lobo, to dzidz… - nie dokończył. Wyszedł na
korytarz, a przed jego oczami pojawiła się lufa. Harry pokiwał głową. Jase
spojrzał za niego i zobaczył swojego konającego kumpla, który jeszcze lekko się
trząsł. Gdy ciemnoskóry chciał coś powiedzieć, 26-latek strzelił, a ten osunął
się na ziemię. Światło znów zaczęło gasnąć, gdy Haz wbiegł do pokoju. Zakręcił
rączką i podszedł do Darcy.
- Już dobrze, córeczko. Już dobrze, dziecinko. Tatuś tu
jest. Tata cię obroni.
46 godzin bez prądu
12:29 pm
Harry owinął swoje dłonie i palce, taśmą. Ociężale zakręcił
wajchą kilka razy. Za 6 zakręceniem, rączka się wyrwała, a młody ojciec upadł
na ziemię. Podniósł się i próbował przymocować urwaną rzecz, jednak na marne.
- Dupa! – światło stopniowo gasło. Mężczyzna na czworaka
podszedł do respiratora i przytrzymując się go, stanął na równych nogach.
Otworzył szybkę, zwalając wszystką biżuterię i zdjęcia. Haz spojrzał na
nieoddychającą córkę. Wyjął z jej ust rurkę i nabierając powietrza przyłożył
swoje rozgrzane usta do jej malutkich, zimnych warg. Powtórzył czynność jeszcze
raz. Światło na dworze stało się silniejsze. Harry pomału wyszedł na korytarz.
- Tutaj! – obraz zaczął mu się zamazywać, aż w końcu upadł
na ziemię, tracąc przytomność. Sherlock podszedł do niego i zaczął lizać jego
twarz. Szatyn przez lekko uchylone wargi widział uszy psa. Zwierze zaczęło
szczekać. Dwójka ludzi pochyliła się nad nim.
- Słyszy mnie pan? – zapytał jeden z nich. Gdy nie
odpowiedział, zaświecili mu latarką w oczy.
- Raz, dwa…- podnieśli go i położyli na noszach. – Jedziemy.
- Dar… - wyszeptał Styles ledwo słyszalnie. – Dar…
- Niech pan oszczędza siły.
- Darcy. Dar… - powiedział troszeczkę głośniej.
- Hej. Mądrego ma pan psa.
- Dar… - po jego czole spływał pot. Nie mógł się wysilić na
głośniejszy ton. – Moje dziecko… Moje dziecko…
- Co?
- Słyszałeś?
- Co?
- Dziecko płacze.
- To dziecko?
- Zdecydowanie. – ratownik mówił jak najęty. Brunet pokiwał
głową na znak potwierdzenia ich słów.
- O, kurczę! Faktycznie! Boże. To pańskie? – zapytał
mężczyzna podając zapłakanemu Stylesowi, Darcy.
- Tak. – wyszeptał płaczliwym tonem. Mała, płacząca
dziewczynka wtuliła się w 26-latka, a ten zaczął szlochać. Szatyn przypomniał
sobie swoje poprzednie słowa. Nie znam
cię.
- Znam cię, maleńka. Znam cię. – powiedział Harry płacząc i
przytulając Darcy. Teraz, gdy wszystko mogli być szczęśliwą rodziną. Na zawsze.
~.~.~.~.~.~.~.~.~.~.~.~
O MÓJ BOŻE. TO KONIEC. NIE WIERZE. RYCZE JAK OPĘTANA. TO
BYŁO NAJPIĘKNIEJSZE OPOWIADANIE, JAKIE W ŻYCIU NAPISAŁAM. KOCHAM WAS.
Straaaasznie się cieszę, że pisałam to opowiadanie :’) Było
według mnie bardzo piękne i prawdziwe. Zapewne większość z was mówi „CO?! TO
JUŻ KONIEC?! JA DOPIERO ZACZYNAŁAM/EM SIĘ ROZKRĘCAĆ!”. Przepraszam <3 Już za
wami tęsknie :’c Nigdy was nie zapomnę, skarbeńki. Żegnajcie ;c + CLAIRE MA ZA 4 DNI URODZINY, ALE SKŁADAM JUŻ ŻYCZENIA XD WSZYSTKIEGO NAJ SKARBEŃKU <3 XD
JEŚLI CZYTAŁEŚ TO OPOWIADANIE
POZOSTAW PO SOBIE ŚLAD
W FORMIE KOMENTARZA
KOCHAM CIĘ <3
poniedziałek, 24 lutego 2014
Rozdział 11
- Odwołaj psa. – powiedział obcy, nadal celując bronią w
Harry’ego.
- Spokojnie.
- Zabierz kundla!
- Nie rusz, Sherlock. Spokojnie. Już dobrze. – pies rzucił
się na obcego, ciągnąc za torbę. Styles równie pobiegł do mężczyzny i przyparł
go do ściany. Jeden z pocisków przebił się przez ścianę. Nieznajomy uciekł, gdy
światło zgasło. Haz szybko zakręcił rączką i pobiegł za złodziejem. Sherlock
już dawno go gonił.
- Sherlock! Hej, Sherlock! – szatyn usłyszał czyjeś krzyki.
- Zostaw mnie! –
Styles zobaczył na korytarzy jedną z potrzebnych mu kroplówek. Podniósł
opakowanie i dostał olśnienia.
- Wyrzuć woreczek! Pies chce worek od kroplówki! – krzyknął.
– Skąd on je miał? – następnie wyszeptał do siebie. Poszedł dalej, a jakieś 200
m dalej zauważył leżącą sylwetkę. Haz podbiegł do człowieka w żółtym kapoku.
Gdy podniósł kaptur, jego oczom ukazała się martwa Shelly.
- Niosłaś je dla mnie. – znów powiedział do siebie. Jego
ciało stopniowo przepełniała złość. – Ty bydlaku! Ona była położną! – z całej
siły kopnął w obok stojącą półkę i rzucił doniczką o ścianę, krzycząc.
Następnie usiadł i schował głowę między kolana, a z jego oczu wyleciało kilka
słonych łez.
Środa
38 godzin bez prądu
4:24 am
- Nawet nie zastanawiam się, czemu to robię. Po prostu to
robię. Nakręcam prądnicę i pilnuję dziecka. Będę kręcił, póki łapa mi nie
odpadnie, albo nie umrę. – mówił Harry, do siedzącej naprzeciwko Darcy, jego
żony.
- Wiem. – odpowiedziała kobieta. – Jesteś uparciuchem. Za to
cię kocham.
- Nie rozumiem.
- Czego, kochanie? – jej uśmiech troszkę zmalał.
- Tego. Dlaczego tak się stało? Nie tak miało być.
- Wiem. Czasami trzeba zadowolić się tym, co się ma.
- Nie będę dobrym ojcem. Nie takim, jak mężem.
- Będziesz. Pamiętasz urodziny Louisa? – Darcy nachyliła
się, a w oczach Harry’ego stopniowo narastały łzy. – Wszyscy jeszcze gadali na
parkingu i wyciągali nas do baru obok, na ciąg dalszy. Ale powiedziałeś, że nie
pójdziemy, bo rano muszę wstać do pracy i powinnam się wyspać.
- Byłaś na mnie zła.
- Tak. – policzki Dar były już mokre. – Ale w istocie,
podobało mi się to. Przekonałam się wtedy, że będziesz świetnym ojcem. – dolna
warga bruneta zaczęła niebezpiecznie drżeć, aż w końcu z jego zielonych oczu
polecały łzy wielkości grochu. Na ułamek sekundy spuścił głowę, a gdy ją
uniósł, uśmiechał się przez łzy.
- Ale potrzebuję ciebie. – również się pochylił. – Nie chcę
tego bez ciebie. – kobieta pogłaskała go po Poliku.
- Masz mnie. Zawsze będziesz miał. – Darcy wstała i podeszła
do córki. – Ona jest mną i tobą. Nie jesteś sam. Darcy. – światło zaczęło
gasnąć. – Ona słucha. Rozpoznaje twój głos. – szatyn zakręcił stojakiem, który
był przymocowany do prądnicy.
- Darcy… - wyszeptał, ale kobiety już nie było. – Jestem
wykończony. Wykończony.
„ Bez radia nie do końca wiedzą, co się dzieje. Jeden pan
dawał nam sygnały alfabetem Morse’a za pomocą latarki, próbował zwrócić naszą
uwagę.
42 godziny bez prądu
7:29 am
Harry zgarnął do wiadra kilka pudełek z adrenaliną.
Następnie małymi kroczkami ruszył do obok mieszczącej się łazienki. Otworzył
pudełko i wbił sobie strzykawkę ze środkiem.
- Szesnaście… Siedemnaście… - ruszył do pokoju córki,
obijając się po ścianach. Maszyna coraz głośniej pikała. – Idę, idę. – szatyn
ledwo co zakręcił rączką.
- Niedługo będziesz oddychała samodzielnie. Już prawie.
Jeszcze chwila. Lekarz mówił 48 godzin, to już niedługo. Wytrzymaj jeszcze
trochę, dobrze? – Haz mówił do córki.
- A potem pójdziemy do domu. – w jego głowie rozpętała się
wojna. Brunet widział po dwie rzeczy. Złapał się za sprawkę i bólu i przymknął
oczy. W końcu obraz stał się wyraźny.
- O, tak. To było dobre. Zabiorę cię do domu. Powinienem był
zrobić to wczoraj. – rozkojarzony szatyn wyszedł na korytarz. Gdy zniknął za
ścianą z innej strony wyszło 2 mężczyzn, nie chcąc nikomu nieść pomocy.
~.~.~.~.~.~.~
Nie chcę nic mówić, ale… to ostatni rozdział. Teraz tylko
epilog i koniec. Nadal w to nie wierzę :cc + PRZEZ PRZYPADEK USUNĘŁAM ROZDZIAŁ
XDD BYŁOBY MIŁO GDYBYŚCIE ZNOWU GO SKOMENTOWALI XD
poniedziałek, 17 lutego 2014
Rozdział 10
CLAIRE PIZDO JEDNA TO DLA CIEBIE <3
ZA TO, ŻE JESTEŚ ZE MNĄ OD POCZĄTKU I WGL KC <3
„ – Kochanie, pośpiesz
się. – mruknął Harry, do Darcy, która ubierała się już według niego kilka
godzin.
- Kolczyk się uparł. –
odpowiedziała mu żona, zza drzwi. Harry wsadził ręce do kieszeni.
- Spóźnimy się. –
spojrzał na zegarek i zaczął chodzić po pokoju.
- Jak wyglądam? –
zapytała Dar, wychodząc z łazienki. Jej włosy układały się w fale, a czerwona
sukienka ukazywała każde krągłości kobiety.
- Kurcze blade! –
mężczyzna podszedł do niej.
- Co? – para zaczęła
się całować. Darcy nadal nie wiedziała, jak wygląda, co ją lekko irytowało. –
Nie mamy na to czasu. – Dar próbowała go odepchnąć, jednak na marne.
- Nie mamy?
- Przez ciebie się
spóźnimy! Rozmażesz mi makijaż. – Harry odpiął swój zegarek i zrzucił go na
ziemię. Złapał Darcy w tali i śmiejąc się, upadli na łóżku, całując się.
***
- Rezerwacja
przepadła.
- E, tam.
- Powinnam odebrać.
Możesz..? – kobieta próbowała sięgnąć swoją sukienkę. Harry pociągnął ją za
nogę, tak, że z powrotem wróciła na swoje miejsce, pięknie się uśmiechając.”
***
- To nie był małżeński
seks. – powiedziała Darcy.
- No, ubierajmy się,
bo zaraz wpadnie moja żona. – Harry zaczął się śmiać, a Dar uderzyła go w
ramię.”
Harry był oparty o szybę respiratora, obserwując swoją
córkę.
- Wtedy się poczęłaś. – Haz uśmiechnął się do swojej
córeczki.
30 godzin bez prądu
6:18 pm
Szatyn usiadł wygodnie na fotelu i spojrzał na Sherlocka. Jego
prawa ręka była cała obolała.
- Wracamy do kieratu. – ledwo co zakręcił rączką od maszyny.
– Widzisz, mówiłem, że to ekscytujące. Pies zaczął cichutko skamlać i niespokojnie
spoglądać na drzwi.
- Czego znowu? – Haz spojrzał na kroplówkę, której znowu nie
było. - Dobra maszyno. – szatyn wstał i zmienił woreczek. Zdjął pusty i chciał
złapać za kolejny, gdy zobaczył ich liczbę.
- Ostatni? – wyszeptał do siebie. – Ostatni. – szatyn
próbował otworzyć kroplówkę, ale z jego dużymi palcami, troszkę mu się to nie
udawało.
- Trzymasz się, Dar? – Styles wreszcie ją otworzył i
odwiesił na swoje miejsce. – Wygląda dobrze. No, dobra. To dla ciebie. – Harry wziął
pusty woreczek i obrócił nim w powietrzu. Pies spojrzał na niego. – Aportujesz?
Umiesz? Tak? Aport. – mężczyzna rzucił woreczkiem na korytarz, a pies za nim
ruszył.
- Pokaż, co masz. – szatyn chciał zabrać rzecz, ale pies był
nieugięty. – Puść. Nie przeciągaj. Teraz rzucę dalej. Przez cały korytarz.
Lecisz. Tak, koleżko. Aportuj. Do samego końca korytarza. – mężczyzna rzucił
woreczek, a zwierzę pobiegło.
- Dobra, Dar. – Styles wziął znaleziony sznurek z kroplówek.
– Zobaczmy, jaki z taty majsterklepka. – mężczyzna usiadł na małej kanapie i przysunął
do siebie agregat.
- Powinno działać. – Harry przywiązał swoją nogę do rączki
maszyny, tak, że teraz mógł naładowywać baterie poprzez zakręcenie nogą. –
Zobaczmy. Naciągnę mocno. – owczarek przybiegł z woreczkiem.
- Dziękuję. Moje, dawaj. Teraz jestem zajęty. Posiedź i
popatrz. – szatyn zakręcił nogą.
- Co ja tu jeszcze robię? – mruknął do siebie. Pies wybiegł
z pokoju. – Gdzie go poniosło? Geniuszu, tu mam woreczek. – Haz pomachał nim.
Cały czas kręcił rączką. Nagle usłyszał jakby ktoś strzeli pistoletem. Odplątał
nogę i zerwał się z miejsca.
- Sherlock? Sherlock! – do pokoju wszedł mężczyzna ubrany w
mundur z latarką w dłoni.
- Dzięki ci, Boże. – Harry odetchnął z ulgą. – Jak dobrze,
że jesteście.
- Co tutaj robisz? – zapytał nieznajomy.
- Staram się utrzymać moje dziecko przy życiu.
- Siedzisz tu odkąd odcięli zasilanie?
- Nie mogę odejść. – mężczyzna wszedł dalej i rozejrzał się
po wnętrzu. – Muszę podtrzymywać aparaturę. Utknąłem bez elektroniczności. – w jego
oczach zebrały się łzy.
- Widzę, że już zebrałeś fanty. – obcy podszedł do jedzenia.
- Co się tam dzieje? Kiedy dadzą prąd?
- Nie ma w całym mieście. Zerwało przewody nad Siedemnastą.
Będą musieli instalować od nowa.
- A ratownicy? Co z… Czerwonym Krzyżem i Centrum Zarządzania
Kryzysowego? – nieznajomy wzruszył ramionami. – Skąd pan jest?
- Znikąd. Masz coś do jedzenia? – obcy zgarnął pozostałe
wędliny do swojej torby.
- Co? – zszokowany Harry spojrzał na niego, jak na kosmitę.
- Zabieram to. Resztę zatrzymaj.
- Nie rób mi tego. Zobacz, w jakim jestem położeniu. Widzisz
to dziecko? Nie zabieraj mi chociaż jedzenia. Potrzebuję pomocy. – jego oczy
pozostały zaszklone.
- Nie mój problem.
- Sprowadź pomoc.
- Nikt ci tu nie pomoże. Pozwoliłem ci zatrzymać Colę.
- Błagam, potrzebuję ratunku. Weź mój zegarek. Proszę. –
podał mu rzecz i wyjął portfel. – Dam ci pieniądze. Weź
- Na co mi zegarek?
- Jestem w rozpaczy. Nie mam nic więcej. Błagam cię. Zważ, w
jakim jestem położeniu. Idź i powiedz o mnie komuś. Powiedz, co tu się dzieje.
To nic nie kosztuje.
- Tamci ludzie… lepiej, by o tobie nie wiedzieli. Są gorsi
ode mnie. Obrabowali wszystkie apteki. Co chwila słychać strzały. Siedź tu jak
mysz pod miotłą.
- Nie wiadomo, co inni będą chcieli! – złapał go za ramię.
Obcy się wyrwał i wymierzył w niego bronią.
- Zakatrupię cię, człowieku! – krzyknął mężczyzna. W
drzwiach pojawił się Sherlock, groźnie warcząc na niego. Pies był ostatnią
nadzieją.
~.~.~.~.~.~.~
Woooooow, mamy 10! Nie wierzę, że to już tyle xd Cholernie
dziękuję tym co są ze mną od początku, środka, czy nawet od teraz! Kocham was
<3 I wgl tak Harruś sobie myśli, że tu pomoc, a tu bum! Jakiś chujek :c Do następnego!
<3
+ Pod ostatnim rozdziałem były tylko 3 komentarze :c Co się z wami dzieje? :'c
++ Jestem zdrowa! Rak na szczęście okazał się fałszywym alarmem!
+++ Liczę na przynajmniej 7 komentarzy!
+ Pod ostatnim rozdziałem były tylko 3 komentarze :c Co się z wami dzieje? :'c
++ Jestem zdrowa! Rak na szczęście okazał się fałszywym alarmem!
+++ Liczę na przynajmniej 7 komentarzy!
czwartek, 13 lutego 2014
Rozdział 9
Z dedykacją dla Roniśka <3
Harry biegł po schodach prowadzących na dach. Pod koniec
mężczyzna musiał przystanąć, by zaczerpnąć oddechu. Spojrzał na zegarek i
westchnął.
- Szlag! – alarm znów się włączył, a Styles musiał wrócić do
córki. Stanął przy wyjściu i zaczął głęboko oddychać. – Wiem, maleńka. Wiem.
Rozumiem. – mężczyzna poszedł do Darcy i usiadł na krześle.
- Dobra. – szatyn zakręcił rączką od maszyny, a czas
zmniejszył się do 1:48. – Co? Dobra. Spróbujemy jeszcze raz. Co mam zrobić, gdy
dotrę na dach? – powtórzył czynność, ale
czas się nie zmienił. Szatyn ustawił alarm na zegarku i pobiegł do torby, w
której przedtem szukał kroplówki. Wyjął z niej 2 race.
- Bingo! – Harry pobiegł po schodach. Jedna ze świeczek
wypadła z jego dłoni. – Kuźwa! – mężczyzna zobaczył jak wpada do wody i
zignorował to. Czasu było niewiele. Styles odpalił drugą race i wybiegł na dach. Światło od razu
dopadło do jego oczu, a szatyn przysłonił je ręką. Zaczął machać „fajerwerką” w
stronę helikoptera.
- Hej, tutaj! Dawaj! – krzyknął. – Tu leć! Tu jesteśmy!
Chodź! – helikopter leciał w jego stronę, gdy coś w niego uderzyło.
- Hej! – Harry
usłyszał inny krzyk. – My pierwsi! –
na jednym z innych budynków stało kilkoro ludzi. Helikopter zmienił swój
kierunek i poleciał do nich.
- Zaczekaj! Nie, wracaj! Psia mać! To był ratunek dla nas! –
szatyn pobiegł do Darcy, zostawiając racę na dachu. Dostarczył dziecku tlenu i
ze złości uderzył pięścią w ścianę.
„… w szpitalu brakuje środków i prądu. Pacjenci są
ewakuowani pod ochroną. Uzbrojony napastnik próbował wziąć pielęgniarkę na
zakładniczkę, żądając miejsca w helikopterze.”
21 godzin od odcięcia
prądu
11:27 am
Zdruzgotany Harry siedział przy respiratorze i co chwilkę
kręcił rączką od maszyny, gdy usłyszał ciche skomlenie.
- Halo? – zakręcił ostatni raz wajchą i wyszedł na korytarz.
Wziął ze sobą nożyczki i latarkę, i ruszył wzdłuż korytarza. – Gdzie jesteś? –
szatyn znalazł ścieżkę liści. – Mam cię. Nie chowaj się. –przy końcu ściany nie
było już liści. Harry usłyszał za sobą szmery. Odwrócił się, a jego oczom
ukazał się duży owczarek niemiecki.
- Co, do… - pies zaczął wąchać wykładzinę. – Hej! Cześć,
piesku! Co tutaj robisz? Nic ci nie jest? – Styles uklęknął obok zwierzęci i
spojrzał na jego łapy, owinięte sznurkiem.
- Zaplątałeś się? Nie możesz się wydostać? Spokojnie. Waruj.
– zegarek zaczął się mienić na niebiesko. – Szlag! Dobra, zaraz wrócę. Za
chwilę. – 26-latek pobiegł do Darcy i dostarczył dziecku tlenu. Czas zmniejszył
się do 1:36. Szatyn powtórzył czynność, ale czas się nie zmienił. Zignorował to
i pobiegł dalej, chcąc uwolnić psa. Przy samych drzwiach, potknął się i
przewrócił.
- Kurzy ryj! – Haz podniósł się i dobiegł do owczarka. – Co ty
na to? Spokojnie. Dobrze? – mężczyzna pogłaskał zwierzę i zbliżył ją do łapy.
Pies zaczął szczekać i merdać ogonem.
- Nie gryź ręki, która pomaga. Dobry piesek. Zaraz cię
uwolnię. Dawaj. – szatyn wziął łapę w swoje ręce i zaczął pomału oplątywać
sznur. – Nie gryź. Masz wielkie zębiska. Nie gryź, już dobrze. – owczarek zaczął
szczekać i wyrywać.
- Wiem, wiem, wytrzymaj. Już dobrze, zdejmę to. W porządku. –
Harry puścił już wolnego psa. – Dobra robota. Grzeczny pies. – pogłaskał zwierzę
i odszedł do córeczki. Znowu zakręcił rączką i oparł się o szybę.
- Trzymaj się, Dar. Dobrze? – mężczyzna usiadł na fotelu,
zaraz obok respiratora. Usłyszał stukot łap, a gdy spojrzał na drzwi, zobaczył
psa.
- Hej. Co tak stoisz na korytarzu? Nie krępuj się. Wejdź się
przywitać. Śmiało. Czego się peniasz? –
owczarek niemiecki nadal był nieugięty. – Wiem, co cię przekona. – szatyn wstał
z miejsca i sięgnął po wędliny. Rozpakował je i położył przy psu. – Proszę.
Jedz. – zwierzę wbiegło do pokoju i zaczęło pałaszować.
- O to chodzi. – pies
dokładnie wylizał papierek i rozejrzał się po małej Sali. – Tak myślałem. Jak
się wabisz, psino? Cień? Łata? Piorun? Piorun pasuje do okoliczności. Dobre
imię. – owczarek spojrzał na niego, jak na wariata.
- No co? To dobre imiona. Brutus. To ci się spodoba. Takie
imię to komplement. Trochę to potrwa, prześpij się. – Styles wskazał na małą
kanapę. Pies podbiegł do niej i ułożył się naprzeciwko niego.
- Jesteś mądrzejszy niż sądziłem. Sherlock. Podoba ci się? –
zwierzę zaczęło merdać ogonem, a Haz zrozumiał, to tak, że imię mu się
spodobało. – Sherlock. Fajne imię. No to ustalone. Będziesz Sherlockiem. –
szatyn zakręcił wajchą i nagle dostał olśnienia.
- Masz obrożę. Zobaczmy, jak się wabisz. – Harry spojrzał na
obróżkę. – Pies ratownik, co? – pogłaskał go i wrócił na swoje miejsce.
- Nie wstyd ci? Niesamowite? Co o tym sądzisz? – pytał,
kręcąc rączką od maszyny. – Wkrótce ci się znudzi. – do głowy Harry’ego
przyszły wspomnienia. Wspomnienia w których
była jego żona.
~.~.~.~.~.~.~.~.~
Huhu, już 9 ^^ Moje najdłuższe opowiadanie trwało do
rozdziału 4 xd Ale no cóż, to trwa długo :3 Więc mam złą wiadomość. Mam raka
węzłów chłonnych. Na 65% mam raka węzłów chłonnych. Bardzo mi zależy, żeby
skończyć to opowiadanie. Zrobię wszystko, aby to się stało. Na pierwszych
badaniach wyszło, że mam tego raka, a dla potwierdzenia są robione 2 badania.
Trzymajcie kciuki! Cholernie się boje, nie chcę tego.
piątek, 7 lutego 2014
Rozdział 8
Z dedykacją dla fanki tego opowiadania, Karoliny, która
napisała do mnie na fb x To za odwagę, kochana :3
Harry biegł do wyjścia. Jego celem było znalezienie radia, przez które mógłby wezwać pomoc. Gdy w końcu dotarł, rozsunął szklane drzwi. Mężczyzna zmrużył oczy; nie były one przyzwyczajone do światła. Niedaleko drzwi znajdowała się karetka. Szatyn chciał już iść, gdy przypomniał sobie o córce, której musi dostarczyć tlenu. Biegiem ruszył do jej Sali. Zakręcił wajchą i ustawił sobie alarm w zegarku co 2 minuty.
- Zaraz wracam. - 26-latek wrócił do wyjścia. Styles wskoczył i ruszył w stronę auta, co było nie lada wyzwaniem. Na dworze było koszmarnie. Poprzewracane drzewa i woda sięgająca do kolan nie ułatwiały sprawy. Mężczyzna znalazł kluczyki do karetki i wszedł do środka. Próbował też odpalić auto, jednak na marne. Złapał za Walky – Talky (czyt. Łoki Toki xD) i spróbował się skontaktować.
- Halo! Czy ktoś mnie słyszy? Halo? Ktoś mnie słyszy? – zegarek Harry’ego zaczął pikać. – No nie! – mężczyzna pobiegł do córki, a tymczasem odezwał się głos.
- Mówi dowódca Straży Przybrzeżnej, John Engel. Czy ktoś nadaje na tym kanale? Proszę się zgłosić. Jeśli mnie słyszysz i nie możesz odpowiedzieć, przełącz na kanał 12. – Styles biegł przez wodę, słuchając ostatni słów.
- Słyszę, czekaj! – krzyknął i wskoczył do auta. Złapał za CB i spróbował skontaktować się z Johnem. – Halo? Słyszycie mnie? Tu Harry Styles. Jestem w Szpitalu Świętej Marii. Mam noworodka pod respiratorem. Proszę o ratunek. Błagam, trzeba ją ewakuować!
- Osoby próbujące opuścić miasto…
- Halo? Słyszycie mnie?
- … zachować spokój i unikać brodzenia w wodzie. Wiadomość automatyczna. – dokończyła sekretarka. Rozzłoszczony Harry rzucił Walky – Talky.
- Co?! – mężczyzna uderzył we wszystko, co wpadło w jego ręce. Alarm znowu się odezwał. Szatyn biegiem ruszył do Darcy i zakręcił wajchą. Zszokowany spojrzał na monitor i powtórzył czynność znowu i znowu. Jednak czas się nie zmienił. Czas do wyczerpania baterii wynosił 1 minutę i 51 sekund.
- Było 2 minuty. – mężczyzna znowu zakręcił rączką. – Chcę dwie minuty. Błagam! – jego błagania na nic się nie zdały. – To niesprawiedliwe, przeklęta maszyno. Ciekawe, jak bardzo zalało generator. Sprawdzę. Dobrze? Głupia maszyna. – Styles ostatni raz zakręcił wajchą i łapiąc latarkę, wybiegł na korytarz. Widok wody na dole nie zdziwił szatyna. Gdy wskoczył do niej, było mu zimno od pasa w dół. Mężczyzna znalazł generator, gdy jego zegarek zaczął się świecić i pikać.
- Cholera jasna! – Harry wrócił do Darcy i naładował akumulator. – Jezu. – zielonooki położył latarkę i podszedł do maszyny.
- Dobra jedziemy. Właź tam. Raz, dwa… – szatyn złapał za generator i uniósł go. Maszyna była tak ciężka, że mężczyzna ledwo ją trzymał. – Skubany! No nie, dawaj żesz! – Harry postawił generator kawałek dalej i znów pobiegł do Darcy. – Dobra. Cholera. – Styles zakręcił rączką na której zostawił czerwony ślad. Mężczyzna spojrzał na nią, a następnie na swoją dłoń z której kapała krew. 26-latek owinął sobie ją pieluchą dziecięcą i wrócił do generatora prądu. Złapał go za uchwyty i zrzucił ze stołu.
- Nie. Boże! – wysyczał z bólu, ale twardo niósł maszynę na drugi blat. Stanął przy nim i kilka razy odetchnął. – Raz, dwa… - Harry uniósł generator, ale nie sięgnął, żeby postawić go. – Jeszcze raz. - Znowu odetchnął i zaczął odliczać. Znowu mu się nie udało. Zegarek zaczął wydawać charakterystyczny dźwięk.
- Dalej. – jęknął. – Nie bądź pipa, dawaj. Raz, dwa, trzy. – mruknął do siebie i używając całej siły, postawił generator na stole. – W porządku. Idę! – szatyn pobiegł do córki i powtórzył dobrze znaną mu czynność. Harry wrócił na dół i próbował podłączyć maszynę. Zapomniał jednak, że wszystko jest mokre i gdy tylko podłączył generator, prąd przeszedł przez jego ciało, przez co upadł do wody. Generator się spalił, zegarek migał na niebiesko, a Harry leżał nieprzytomny. Po chwili przebudził się i biegiem ruszył do Darcy. Już w połowie drogi nie mógł iść. Kołysał się na wszystkie boki i przystawał. Respirator pikał tak głośno, że było go słychać w całym szpitalu. Wszystko zgasło. Przed samą salą Styles upadł i nie mógł się podnieść. Doczłapał się i zaczął kręcić rączką.
- Wróć, proszę. Przepraszam, że tak długo. – światło wraz z prądem zaczynały wracać. Mężczyzna położył się na szybie, patrząc na córce i niechcący rozwalając położone zdjęcie. Darcy nadal równomiernie oddychała, a Harry mógł odetchnąć z ulgą.
- Tak! Dzięki ci. Dzięki ci maszyno. – Styles całował szkło, próbując odzyskać siły.
„17 helikopterów Straży Przybrzeżnej uwija się nad miastem. Zabierają mieszkańców dosłownie z dachów domów.”
19 godzin od odcięcia prądu
9:30 am
Harry wszedł do pokoju gdzie leżała Darcy i spojrzał co ma jeszcze do jedzenia.
- Puste. – mruknął i rzucił puszką po Coca-Coli. Styles spróbował złapać zasięg w telefonie.
- Daj mi coś! – wkurzony mężczyzna usłyszał szmer z dworu. Spojrzał przez okno i o mało nie dostał zawału. W ich stronę leciał helikopter.
- Zbliża się. Leci do nas! – mężczyzna zakręcił wajchą, ustawił czas w zegarku i wyszeptał do córki Możesz na mnie liczyć.
~.~.~.~.~.~.~.~.~.~.~.~.~
Wow, już 8 ;o Nigdy tak długo nie wytrwałam z jakimś opowiadaniem xd Tym razem mam zamiar zrobić postęp i zakończyć tego bloga! Tak gnoję teraz te rozdziały, że wszyscy szału dostają XD Jeszcze jakieś 6 rozdziałów? Może mniej. Nie wiem. Wiem tylko tyle, że kocham czytać wasze komentarze <3 (Wiecie co macie robić? xd)
czwartek, 6 lutego 2014
Rozdział 7
Harry w końcu zobaczył kroplówkę. Złapał ją w dłonie, a
wtedy jego radość znikła.
- Nie ta naklejka. – wyszeptał. Zamiast pomarańczowej
nalepki widniała granatowa. – Cholera. Dobra… - szatyn pobiegł do czerwonej
torby medycznej. Pikanie respiratora zaczynało być coraz bardziej natarczywe.
Czas do wyczerpania baterii zaczynał maleć.
- Kurna, czekaj! – krzyknął mężczyzna. W torbie nie znalazł
potrzebnej rzeczy. Nadusił kolejną klamkę, ale drzwi nie ustąpiły. – Niech to
szlag. – warknął i kopnął w drewnianą powłokę, która z hukiem wyrwała się z
zawiasów. Harry wszedł do środka, a na wprost niego znajdowała się szafeczka z
kroplówkami.
- Bingo! – Styles wrócił do córki, żeby zakręcić wajchą.
Czas ponownie się zmniejszył do 2:34, ale Haz zignorował to. – Dobrze. - Szatyn
wrócił z powrotem do potrzebnych rzeczy. Szklane drzwiczki nie chciały się
ruszyć, dlatego też skończyły wybite.
- Pomarańczowe. – Harry wyciągnął kroplówki z danym kolorem,
których było dość sporo.
- Dobra nasza. Wezmę więcej. – mruknął do siebie. – Jeszcze
tylko ta. Mam pomarańczowe! – mężczyzna wrócił z obładowanymi rękami do Darcy.
- Trzymaj się, maleńka. Możesz to zrobić. – Haz położył
wszystko na stół i wziął jedno lekarstwo. Szybko zamienił kroplówkę i odetchnął
z ulgą. – Dobra. – mężczyzna ponownie zakręcił maszyną i stanął, patrząc na
córeczkę.
- Już jestem. Już dobrze, maleńka. Wszystko będzie dobrze.
„Sytuacja kryzysowa potrwa jeszcze długo. Na terenie całego
miasta brak czystej wody. Ludzie ją gotują. Kolejny problem dotyczy prądu. Mało
kto dysponuje prądem. Problemy z dostawą potrwają miesiąc.”
Wtorek
13 godzin po odcięciu
prądu
3:28 am
- To twoja mama. Przemawiała na konferencji. Dotyczyła ona
organizacji eventów. – Harry już kochał opowiadać swojej córce o żonie. Mała
była wiernym słuchaczem. – Taka konferencja o planowaniu konferencji. Noszę to
zdjęcie, bo upierała się, że złość piękności szkodzi. A ja jej mówiłem, że jest
śliczna, gdy się złości. Ładne, nie? – szatyn położył zdjęcie Dar na szybie
respiratora.
- Co tu jeszcze mamy? – mężczyzna zajrzał do portfela w celu
znalezienia jeszcze innych rzeczy jego martwej żony. Maszyna znowu zaczęła
wydawać charakterystyczny dźwięk.
- Słyszę. – Haz zakręcił wajchą. – Proszę. To zdjęcie z
oświadczyn. Zanim zaczęliśmy się spotykać, nie chciała słyszeć o małżeństwie.
Mówiła, że to „śmierć jednostki”. Zaplanowała romantyczny pobyt nad morzem.
Miała rabat, bo hotel liczył na współpracę z nią. Pomyślałem, że to dobra
okazja. – Harry wyjął srebrny pierścionek z czerwonym rubinem, z kieszeni. –
Odnowiłem pierścionek po babci. Dali mi biżuterię, zanim zaczął się poród.
Zobacz. – mężczyzna położył obrączkę i pierścionek zaręczynowy, obok zdjęcia.
- Poszliśmy na kolację. Do wykwintnej restauracji na molo.
Było nastrojowo, więc gdy przynieśli drinki, ukląkłem i wyjąłem pierścionek. A
ona się rozzłościła. – Styles zaczął się śmiać.
- Była zła, ciskała na mnie gromy. Nie wiedziałem, o co jej
chodzi. Wstała, rzuciła serwetkę na stół. Dziwne, że się nie porwała. Pytam ją,
o co chodzi, a ona wyciąga obrączkę. I mówi: „Głupku, to ja miałam ci się dziś
oświadczyć”. Wtedy fotograf cyknął nam to zdjęcie. – Haz położył kolejną
fotografię.
- Co jeszcze mam? – mruknął mężczyzna. W jego ręce wpadła
plakietka. Harry zaczął czytać jej treść.
KAWALER OSTROGI
Sierżant Louis W. Tomlinson
- Chciałbym, żebyś jego też poznała. Jesteście podobni. – szatyn
położył to na szybce. – A to twój życiorys. – kolejny czas mijał Styles’owi na przekręcaniu
wajchą.
- To ty w trzecim miesiącu. Jakbyś się wylegiwała w hamaku. –
mężczyzna zaczął się cichutko śmiać ze zdjęcia USG. – Zobaczmy jeszcze. – Harry
przeglądał różne papiery.
- Tu się o ciebie martwiliśmy. Próbowałaś uzyskać wszystkie
składniki odżywcze mamy. Bardzo się starałaś, ale nie byliśmy pewni. To było
miesiąc później. Widzisz? – szatyn pokazał córce kolejne zdjęcie.
- Mama przeszła na dietę, łykała różne witaminy i
suplementy, żebyś tylko dobrze rosła była zdrowa. Jesteś bardzo dzielna.
Lekarze to powtarzali. Tak samo jak twój dziadek. Czyny, nie słowa. Teraz masz
mnie. Moja kolej, by utrzymać cię przy życiu. Muszę się przykładać. Czas
ucieka. – Harry zakręcił rączką od maszyny. Jego uwagę przykuło koślawe pismo
jego ojczyma na zdjęciu Robina. Nie ma
dezercji – Tata.
„Otrzymujemy alarmujące doniesienia o jadowitych wężach,
mrówkach ogniowych i pladze komarów w mieście. Na ile władze są w stanie pomóc
tym, którzy nie ewakuowali się na czas?”
17 godzin od odcięcia
prądu
7:30 am
Harry przechadzał się po korytarzu sprawdzając czy znajdzie jeszcze
coś ciekawego. Na razie nie zastał nic prócz pustki i kubków po kawie. Próbował
również zadzwonić po pomoc, jednak na marne. Zamiast tego położył słuchawkę na
blacie.
- Usłyszę, gdy zaczniesz działać. – szepnął i na chwilkę się
zamyślił. Nagle do jego głowy przyszedł genialny pomysł. – Radio.
~.~.~.~.~.~.~.~.~
No i mamy 7 :3 Uh, wiecie jest dość zła wiadomość, bo czas
tak pędzi i pomału zbliżamy się do końca tego opowiadania… Tak wiem, masakra. Mobilizujecie
mnie tak bardzo, że gdy przyjaciółka mnie się pyta co piszę , to zawsze
odpowiadam „Rozdział na Hours”. Dziękuję, że jesteście ze mną <3 Co wy tak
na 8 komentarzy? ^^ One naprawdę cholernie mobilizują ;3 Ostatnio jedna
dziewczyna napisała do mnie, że mnie kocha za to opowiadanie. Poryczałam się,
że ktoś ma chęć w ogóle to czytać. Jeszcze raz dziękuję <3 + Te zdjęcia mnie
rozwaliły XD Chyba najśmieszniejszy moment w tym opowiadaniu XD
#Kocham <3
Subskrybuj:
Posty (Atom)