czwartek, 13 lutego 2014

Rozdział 9

Z dedykacją dla Roniśka <3

Harry biegł po schodach prowadzących na dach. Pod koniec mężczyzna musiał przystanąć, by zaczerpnąć oddechu. Spojrzał na zegarek i westchnął.
- Szlag! – alarm znów się włączył, a Styles musiał wrócić do córki. Stanął przy wyjściu i zaczął głęboko oddychać. – Wiem, maleńka. Wiem. Rozumiem. – mężczyzna poszedł do Darcy i usiadł na krześle.
- Dobra. – szatyn zakręcił rączką od maszyny, a czas zmniejszył się do 1:48. – Co? Dobra. Spróbujemy jeszcze raz. Co mam zrobić, gdy dotrę na dach?  – powtórzył czynność, ale czas się nie zmienił. Szatyn ustawił alarm na zegarku i pobiegł do torby, w której przedtem szukał kroplówki. Wyjął z niej 2 race.
- Bingo! – Harry pobiegł po schodach. Jedna ze świeczek wypadła z jego dłoni. – Kuźwa! – mężczyzna zobaczył jak wpada do wody i zignorował to. Czasu było niewiele. Styles odpalił drugą  race i wybiegł na dach. Światło od razu dopadło do jego oczu, a szatyn przysłonił je ręką. Zaczął machać „fajerwerką” w stronę helikoptera.
- Hej, tutaj! Dawaj! – krzyknął. – Tu leć! Tu jesteśmy! Chodź! – helikopter leciał w jego stronę, gdy coś w niego uderzyło.
- Hej! – Harry usłyszał inny krzyk. – My pierwsi! – na jednym z innych budynków stało kilkoro ludzi. Helikopter zmienił swój kierunek i poleciał do nich.
- Zaczekaj! Nie, wracaj! Psia mać! To był ratunek dla nas! – szatyn pobiegł do Darcy, zostawiając racę na dachu. Dostarczył dziecku tlenu i ze złości uderzył pięścią w ścianę.

„… w szpitalu brakuje środków i prądu. Pacjenci są ewakuowani pod ochroną. Uzbrojony napastnik próbował wziąć pielęgniarkę na zakładniczkę, żądając miejsca w helikopterze.”

21 godzin od odcięcia prądu
11:27 am

Zdruzgotany Harry siedział przy respiratorze i co chwilkę kręcił rączką od maszyny, gdy usłyszał ciche skomlenie.
- Halo? – zakręcił ostatni raz wajchą i wyszedł na korytarz. Wziął ze sobą nożyczki i latarkę, i ruszył wzdłuż korytarza. – Gdzie jesteś? – szatyn znalazł ścieżkę liści. – Mam cię. Nie chowaj się. –przy końcu ściany nie było już liści. Harry usłyszał za sobą szmery. Odwrócił się, a jego oczom ukazał się duży owczarek niemiecki.
- Co, do… - pies zaczął wąchać wykładzinę. – Hej! Cześć, piesku! Co tutaj robisz? Nic ci nie jest? – Styles uklęknął obok zwierzęci i spojrzał na jego łapy, owinięte sznurkiem.
- Zaplątałeś się? Nie możesz się wydostać? Spokojnie. Waruj. – zegarek zaczął się mienić na niebiesko. – Szlag! Dobra, zaraz wrócę. Za chwilę. – 26-latek pobiegł do Darcy i dostarczył dziecku tlenu. Czas zmniejszył się do 1:36. Szatyn powtórzył czynność, ale czas się nie zmienił. Zignorował to i pobiegł dalej, chcąc uwolnić psa. Przy samych drzwiach, potknął się i przewrócił.
- Kurzy ryj! – Haz podniósł się i dobiegł do owczarka. – Co ty na to? Spokojnie. Dobrze? – mężczyzna pogłaskał zwierzę i zbliżył ją do łapy. Pies zaczął szczekać i merdać ogonem.
- Nie gryź ręki, która pomaga. Dobry piesek. Zaraz cię uwolnię. Dawaj. – szatyn wziął łapę w swoje ręce i zaczął pomału oplątywać sznur. – Nie gryź. Masz wielkie zębiska. Nie gryź, już dobrze. – owczarek zaczął szczekać i wyrywać.
- Wiem, wiem, wytrzymaj. Już dobrze, zdejmę to. W porządku. – Harry puścił już wolnego psa. – Dobra robota. Grzeczny pies. – pogłaskał zwierzę i odszedł do córeczki. Znowu zakręcił rączką i oparł się o szybę.
- Trzymaj się, Dar. Dobrze? – mężczyzna usiadł na fotelu, zaraz obok respiratora. Usłyszał stukot łap, a gdy spojrzał na drzwi, zobaczył psa.
- Hej. Co tak stoisz na korytarzu? Nie krępuj się. Wejdź się przywitać. Śmiało. Czego się peniasz?  – owczarek niemiecki nadal był nieugięty. – Wiem, co cię przekona. – szatyn wstał z miejsca i sięgnął po wędliny. Rozpakował je i położył przy psu. – Proszę. Jedz. – zwierzę wbiegło do pokoju i zaczęło pałaszować.
-  O to chodzi. – pies dokładnie wylizał papierek i rozejrzał się po małej Sali. – Tak myślałem. Jak się wabisz, psino? Cień? Łata? Piorun? Piorun pasuje do okoliczności. Dobre imię. – owczarek spojrzał na niego, jak na wariata.
- No co? To dobre imiona. Brutus. To ci się spodoba. Takie imię to komplement. Trochę to potrwa, prześpij się. – Styles wskazał na małą kanapę. Pies podbiegł do niej i ułożył się naprzeciwko niego.
- Jesteś mądrzejszy niż sądziłem. Sherlock. Podoba ci się? – zwierzę zaczęło merdać ogonem, a Haz zrozumiał, to tak, że imię mu się spodobało. – Sherlock. Fajne imię. No to ustalone. Będziesz Sherlockiem. – szatyn zakręcił wajchą i nagle dostał olśnienia.
- Masz obrożę. Zobaczmy, jak się wabisz. – Harry spojrzał na obróżkę. – Pies ratownik, co? – pogłaskał go i wrócił na swoje miejsce.
- Nie wstyd ci? Niesamowite? Co o tym sądzisz? – pytał, kręcąc rączką od maszyny. – Wkrótce ci się znudzi. – do głowy Harry’ego przyszły wspomnienia. Wspomnienia w których była jego żona.

~.~.~.~.~.~.~.~.~

Huhu, już 9 ^^ Moje najdłuższe opowiadanie trwało do rozdziału 4 xd Ale no cóż, to trwa długo :3 Więc mam złą wiadomość. Mam raka węzłów chłonnych. Na 65% mam raka węzłów chłonnych. Bardzo mi zależy, żeby skończyć to opowiadanie. Zrobię wszystko, aby to się stało. Na pierwszych badaniach wyszło, że mam tego raka, a dla potwierdzenia są robione 2 badania. Trzymajcie kciuki! Cholernie się boje, nie chcę tego. 

3 komentarze: