Z dedykacją dla Roniśka <3
Harry biegł po schodach prowadzących na dach. Pod koniec
mężczyzna musiał przystanąć, by zaczerpnąć oddechu. Spojrzał na zegarek i
westchnął.
- Szlag! – alarm znów się włączył, a Styles musiał wrócić do
córki. Stanął przy wyjściu i zaczął głęboko oddychać. – Wiem, maleńka. Wiem.
Rozumiem. – mężczyzna poszedł do Darcy i usiadł na krześle.
- Dobra. – szatyn zakręcił rączką od maszyny, a czas
zmniejszył się do 1:48. – Co? Dobra. Spróbujemy jeszcze raz. Co mam zrobić, gdy
dotrę na dach? – powtórzył czynność, ale
czas się nie zmienił. Szatyn ustawił alarm na zegarku i pobiegł do torby, w
której przedtem szukał kroplówki. Wyjął z niej 2 race.
- Bingo! – Harry pobiegł po schodach. Jedna ze świeczek
wypadła z jego dłoni. – Kuźwa! – mężczyzna zobaczył jak wpada do wody i
zignorował to. Czasu było niewiele. Styles odpalił drugą race i wybiegł na dach. Światło od razu
dopadło do jego oczu, a szatyn przysłonił je ręką. Zaczął machać „fajerwerką” w
stronę helikoptera.
- Hej, tutaj! Dawaj! – krzyknął. – Tu leć! Tu jesteśmy!
Chodź! – helikopter leciał w jego stronę, gdy coś w niego uderzyło.
- Hej! – Harry
usłyszał inny krzyk. – My pierwsi! –
na jednym z innych budynków stało kilkoro ludzi. Helikopter zmienił swój
kierunek i poleciał do nich.
- Zaczekaj! Nie, wracaj! Psia mać! To był ratunek dla nas! –
szatyn pobiegł do Darcy, zostawiając racę na dachu. Dostarczył dziecku tlenu i
ze złości uderzył pięścią w ścianę.
„… w szpitalu brakuje środków i prądu. Pacjenci są
ewakuowani pod ochroną. Uzbrojony napastnik próbował wziąć pielęgniarkę na
zakładniczkę, żądając miejsca w helikopterze.”
21 godzin od odcięcia
prądu
11:27 am
Zdruzgotany Harry siedział przy respiratorze i co chwilkę
kręcił rączką od maszyny, gdy usłyszał ciche skomlenie.
- Halo? – zakręcił ostatni raz wajchą i wyszedł na korytarz.
Wziął ze sobą nożyczki i latarkę, i ruszył wzdłuż korytarza. – Gdzie jesteś? –
szatyn znalazł ścieżkę liści. – Mam cię. Nie chowaj się. –przy końcu ściany nie
było już liści. Harry usłyszał za sobą szmery. Odwrócił się, a jego oczom
ukazał się duży owczarek niemiecki.
- Co, do… - pies zaczął wąchać wykładzinę. – Hej! Cześć,
piesku! Co tutaj robisz? Nic ci nie jest? – Styles uklęknął obok zwierzęci i
spojrzał na jego łapy, owinięte sznurkiem.
- Zaplątałeś się? Nie możesz się wydostać? Spokojnie. Waruj.
– zegarek zaczął się mienić na niebiesko. – Szlag! Dobra, zaraz wrócę. Za
chwilę. – 26-latek pobiegł do Darcy i dostarczył dziecku tlenu. Czas zmniejszył
się do 1:36. Szatyn powtórzył czynność, ale czas się nie zmienił. Zignorował to
i pobiegł dalej, chcąc uwolnić psa. Przy samych drzwiach, potknął się i
przewrócił.
- Kurzy ryj! – Haz podniósł się i dobiegł do owczarka. – Co ty
na to? Spokojnie. Dobrze? – mężczyzna pogłaskał zwierzę i zbliżył ją do łapy.
Pies zaczął szczekać i merdać ogonem.
- Nie gryź ręki, która pomaga. Dobry piesek. Zaraz cię
uwolnię. Dawaj. – szatyn wziął łapę w swoje ręce i zaczął pomału oplątywać
sznur. – Nie gryź. Masz wielkie zębiska. Nie gryź, już dobrze. – owczarek zaczął
szczekać i wyrywać.
- Wiem, wiem, wytrzymaj. Już dobrze, zdejmę to. W porządku. –
Harry puścił już wolnego psa. – Dobra robota. Grzeczny pies. – pogłaskał zwierzę
i odszedł do córeczki. Znowu zakręcił rączką i oparł się o szybę.
- Trzymaj się, Dar. Dobrze? – mężczyzna usiadł na fotelu,
zaraz obok respiratora. Usłyszał stukot łap, a gdy spojrzał na drzwi, zobaczył
psa.
- Hej. Co tak stoisz na korytarzu? Nie krępuj się. Wejdź się
przywitać. Śmiało. Czego się peniasz? –
owczarek niemiecki nadal był nieugięty. – Wiem, co cię przekona. – szatyn wstał
z miejsca i sięgnął po wędliny. Rozpakował je i położył przy psu. – Proszę.
Jedz. – zwierzę wbiegło do pokoju i zaczęło pałaszować.
- O to chodzi. – pies
dokładnie wylizał papierek i rozejrzał się po małej Sali. – Tak myślałem. Jak
się wabisz, psino? Cień? Łata? Piorun? Piorun pasuje do okoliczności. Dobre
imię. – owczarek spojrzał na niego, jak na wariata.
- No co? To dobre imiona. Brutus. To ci się spodoba. Takie
imię to komplement. Trochę to potrwa, prześpij się. – Styles wskazał na małą
kanapę. Pies podbiegł do niej i ułożył się naprzeciwko niego.
- Jesteś mądrzejszy niż sądziłem. Sherlock. Podoba ci się? –
zwierzę zaczęło merdać ogonem, a Haz zrozumiał, to tak, że imię mu się
spodobało. – Sherlock. Fajne imię. No to ustalone. Będziesz Sherlockiem. –
szatyn zakręcił wajchą i nagle dostał olśnienia.
- Masz obrożę. Zobaczmy, jak się wabisz. – Harry spojrzał na
obróżkę. – Pies ratownik, co? – pogłaskał go i wrócił na swoje miejsce.
- Nie wstyd ci? Niesamowite? Co o tym sądzisz? – pytał,
kręcąc rączką od maszyny. – Wkrótce ci się znudzi. – do głowy Harry’ego
przyszły wspomnienia. Wspomnienia w których
była jego żona.
~.~.~.~.~.~.~.~.~
Huhu, już 9 ^^ Moje najdłuższe opowiadanie trwało do
rozdziału 4 xd Ale no cóż, to trwa długo :3 Więc mam złą wiadomość. Mam raka
węzłów chłonnych. Na 65% mam raka węzłów chłonnych. Bardzo mi zależy, żeby
skończyć to opowiadanie. Zrobię wszystko, aby to się stało. Na pierwszych
badaniach wyszło, że mam tego raka, a dla potwierdzenia są robione 2 badania.
Trzymajcie kciuki! Cholernie się boje, nie chcę tego.
Rozdział świetny <3 Trzymam kciuki c:
OdpowiedzUsuńojejku,rozdział świetny.
OdpowiedzUsuńTrzymaj się dziewczyno <3
Cudny. czekam na nexta. genialnie piszesz ;)
OdpowiedzUsuń